Piszę, by uciec... Staram się uciec od bezsilności. Ale jednak nie mogę.
Nie poszedłem dzisiaj do szkoły. Nie tak po prostu, miałem rano pewien kłopot. Ale postanowiłem w związku z tym się od rana uczyć. Jako że wstałem w południe, o 13 usiadłem do książek i... nic. Co zacznę to nagle myślenie schodzi na zupełnie inne tory. Próbowałem wielu rzeczy: uczyłem się na siłę - po godzinie nie pomogło. Chwilę się zrelaksowałem - nie pomogło. Poćwiczyłem trochę - nie pomogło. Pograłem na kompie przez pół godzinki - pomogło? Nie! Wyszedłem z psem na spacer... Też nie pomogło. No szlag by to trafił!
Uciekam... bezskutecznie. Czy istnieje sposób na bezsilność? I to nie taką zwykłą, tylko do tej przeklętej nauki. Mam dość nauki, może więc chodzi o moje nastawienie? Muszę naukę przyjmować jako przyjemność...
Tak... Jasne... Jak? No bo przecież nienawidzę geografii. Wyszło na to, że się poddałem. Mija godzina 20, a ja nadal nic nie umiem. Może później się zmobilizuję? A może nie?
Po co to piszę?
Piszę, by uciec... Staram się uciec od nauki.
poniedziałek, 24 listopada 2008
niedziela, 23 listopada 2008
Ja i blog?
Witam
Jestem Kot, znany w necie także jako Tameo. Ogólnie rzecz biorąc, jest to pierwszy post, więc należałoby udzielić kilku słów wyjaśnienia:
Blog ten powstał w bardzo konkretnym celu: ma porządkować moje myśli. W końcu są to tylko impulsy elektryczne. Prąd z reguły płynie z zawrotną prędkością, może to powodować plątaninę, która będzie się zapętlać, mieszać i kaszanić, do niczego nie prowadząc. To będzie niejako mój pamiętnik, który ma spowolnić myślenie po to, by je rozjaśnić...
Tak więc będę tu wrzucał moje przemyślenia na tematy wszelakie oraz twórczość, czyli może jakieś wiersze, opowiadania, grafikę, jeśli kiedyś się za nią zabiorę i zdjęcia, jeśli kiedykolwiek zrobię ciekawe zdjęcie... Umieszczać też będę informacje o różnych ciekawych rzeczach i projektach, jakimi się zajmuję, właściwie zaczynając od razu:
www.11listopada.net - strona filmu "11 listopada", przy którym robiłem niemało, a wręcz powiedziałbym, że dużo
www.11listopada.blogspot.com - a to blog produkcyjny filmu
I jeszcze jedno: bloga tworzę głównie dla siebie, tak więc nie będę się jakoś szczególnie reklamował itp... Oczywiście będę się cieszył jeśli ktokolwiek będzie go czytał z niejakim zainteresowaniem, doda sobie do RSSa lub nawet zlinkuje u siebie, ale nie zależy mi na tym jakoś niesamowicie.
Na koniec, żeby nie tylko nudzić, dodaję opowiadanie, które napisałem 2 lata temu, będąc wtedy w klasie 3 gimnazjum. Napisałem je, bo musiałem na polski, ale wyszło mi całkiem nieźle. Zainspirowany wtedy byłem "Kosiarzem" Terry'ego Pratchetta. Obecnie zmieniłbym kilka rzeczy, ale postanowiłem wrzucić całość w oryginale:
„Ten nowy”
Jest 30 Września 2006 roku. Zwykły, słoneczny dzień. Jak w każdą sobotę jadę rowerem na zakupy. W mięsnym "U Stokłosy" przy ulicy Mareckiej ekspedientka rozmawia z klientem o "tym nowym". Słyszałem już o nim. Pojawił się dwa, czy trzy dni temu. Nikt nie wie dokładnie, kiedy. Zawsze chodzi w tym długim, szarym płaszczu i czarnym kapeluszu. Strój typowy w latach czterdziestych. Nie zdołano określić jak wygląda jego twarz, ani jak brzmi jego głos. Stojąc w kolejce słyszę to słynne ostatnio sformułowanie: "Taki jakiś, zwyczajny. Bez cech szczególnych." Dlaczego wszyscy mówią właśnie o nim?
Kilkadziesiąt metrów dalej stoi warzywniak "U dziewczyn". Zawszę kupuję tam śmietanę i jajka. Tutaj rozmowy toczą się na ten sam temat. Problem w tym, że - jak zwykle - kolejka jest dłuższa. Staram się myśleć o czymkolwiek innym. Osobiście uważam, że temat się wyczerpał i ogólnie nie lubię takiego obgadywania. Jednak nie mogę nie słyszeć tego, co mówi właścicielka: "A tak, był tu. Chyba wczoraj. Siedzę i czytam sobie gazetę, aż tu naglę słyszę jego głos. Taki jakiś, zwyczajny. Poprosił o precelki, więc podałam. Na stole pojawiły się monety. Zgarnęłam je i chciałam wydać resztę, ale jego już nie było." Na pytanie jak wygląda odpowiada: "Nie wiem, to dziwne, ale nie mam pojęcia."
Każda kolejka kiedyś się kończy.
Moim następnym celem jest „bazarek”. Dokupuję tam wszystko, czego nie załatwiłem wcześniej. Oczywiście zewsząd słychać ściszone rozmowy. Ciągle nie mogę zrozumieć, o co cała afera. Te wszystkie opisy są takie nierealne, może to jakaś zbiorowa halucynacja?
I naglę staję jak wmurowany w ziemię. Właśnie minąłem "budy" i przy straganach samochodowych ujrzałem jabłko unoszące się w powietrzu. Mogę przysiąść, że trzymał je i wąchał jakiś mężczyzna w szarym płaszczu. Ale skłamałbym mówiąc, że go widzę. Po prostu wiem, że tam jest. To na pewno On.
Krzyczy na mnie jakaś kobieta, ponieważ stoję na środku przejścia i blokuję ruch. Otrząsnąłem się i ruszyłem w stronę straganu, przy którym stoi nieznajomy. Przywitałem się takim „dzień dobry”, jakie jest zwrócone do wszystkich, wokół, gdy na przykład wchodzi się do sklepu, albo na umówione spotkanie. Sprzedawca mi odpowiedział, więc zaczynam wymieniać listę owoców, które chcę zakupić. Co do przybysza nie jestem pewien. Wydaje mi się, że dotarła do mnie informacja o treści „witam”, jednak nie mogę stwierdzić jak brzmiał głos. Przedstawiam się, a on nic.
- Przepraszam, – mówię - ale jak się Pan nazywa?
- Piotr – bardziej spytał niż powiedział.
- A nazwisko? – Jestem pewien, że rozejrzał się gorączkowo, zatrzymał wzrok na jakimś samochodzie i powiedział niepewnie:
- Wóz?
Dalej kontynuuję rozmowę i dowiaduję się, że Piotr przyjechał tu na urlop, jest ciekawy naszych zwyczajów i niedługo musi wracać do domu, do pracy. Aha, więc to pewnie zagraniczniak – polski imigrant, sądząc po nazwisku. Ale akcent nic mi nie mówi, gdyż go nie słyszę. Tak jakby informacja docierała bezpośrednio do mózgu.
Dalej kupuję przy tym samym straganie i pytam „Nowego” o pracę. Po chwili odparł, że jest żniwiarzem. To również mnie zdziwiło. Teraz nie używa się określenia „żniwiarz”. Mówi się „rolnik”, albo „kierowca kombajnu”. Ale żniwiarz? To staromodne. Nagle zdaję sobie sprawę, że Piotr zniknął, a do tego jest już późno. Kończę zakupy i wracam do domu.
Kolejny dzień, niedziela.
Jadę do kościoła. Wyjeżdżam zza rogu i widzę wypadek samochodowy. Do osoby, która wypadła z pojazdu podchodzi Piotr, dotyka jej czoła, a ona traci oddech. Piotr znika. To mną, wstrząsneło.
Minęła msza.
Wróciłem do domu, moja rodzina ogląda telewizję. Akurat lecą „Wiadomości”. Podają tam, że przez ostatnie 4, 5 dni na świecie nikt nie umarł, ani nie zginął. Aż do dziś. I o mało nie upadłem, gdy to sobie uświadomiłem. Spotkałem się ze Śmiercią!
Jestem Kot, znany w necie także jako Tameo. Ogólnie rzecz biorąc, jest to pierwszy post, więc należałoby udzielić kilku słów wyjaśnienia:
Blog ten powstał w bardzo konkretnym celu: ma porządkować moje myśli. W końcu są to tylko impulsy elektryczne. Prąd z reguły płynie z zawrotną prędkością, może to powodować plątaninę, która będzie się zapętlać, mieszać i kaszanić, do niczego nie prowadząc. To będzie niejako mój pamiętnik, który ma spowolnić myślenie po to, by je rozjaśnić...
Tak więc będę tu wrzucał moje przemyślenia na tematy wszelakie oraz twórczość, czyli może jakieś wiersze, opowiadania, grafikę, jeśli kiedyś się za nią zabiorę i zdjęcia, jeśli kiedykolwiek zrobię ciekawe zdjęcie... Umieszczać też będę informacje o różnych ciekawych rzeczach i projektach, jakimi się zajmuję, właściwie zaczynając od razu:
www.11listopada.net - strona filmu "11 listopada", przy którym robiłem niemało, a wręcz powiedziałbym, że dużo
www.11listopada.blogspot.com - a to blog produkcyjny filmu
I jeszcze jedno: bloga tworzę głównie dla siebie, tak więc nie będę się jakoś szczególnie reklamował itp... Oczywiście będę się cieszył jeśli ktokolwiek będzie go czytał z niejakim zainteresowaniem, doda sobie do RSSa lub nawet zlinkuje u siebie, ale nie zależy mi na tym jakoś niesamowicie.
Na koniec, żeby nie tylko nudzić, dodaję opowiadanie, które napisałem 2 lata temu, będąc wtedy w klasie 3 gimnazjum. Napisałem je, bo musiałem na polski, ale wyszło mi całkiem nieźle. Zainspirowany wtedy byłem "Kosiarzem" Terry'ego Pratchetta. Obecnie zmieniłbym kilka rzeczy, ale postanowiłem wrzucić całość w oryginale:
„Ten nowy”
Jest 30 Września 2006 roku. Zwykły, słoneczny dzień. Jak w każdą sobotę jadę rowerem na zakupy. W mięsnym "U Stokłosy" przy ulicy Mareckiej ekspedientka rozmawia z klientem o "tym nowym". Słyszałem już o nim. Pojawił się dwa, czy trzy dni temu. Nikt nie wie dokładnie, kiedy. Zawsze chodzi w tym długim, szarym płaszczu i czarnym kapeluszu. Strój typowy w latach czterdziestych. Nie zdołano określić jak wygląda jego twarz, ani jak brzmi jego głos. Stojąc w kolejce słyszę to słynne ostatnio sformułowanie: "Taki jakiś, zwyczajny. Bez cech szczególnych." Dlaczego wszyscy mówią właśnie o nim?
Kilkadziesiąt metrów dalej stoi warzywniak "U dziewczyn". Zawszę kupuję tam śmietanę i jajka. Tutaj rozmowy toczą się na ten sam temat. Problem w tym, że - jak zwykle - kolejka jest dłuższa. Staram się myśleć o czymkolwiek innym. Osobiście uważam, że temat się wyczerpał i ogólnie nie lubię takiego obgadywania. Jednak nie mogę nie słyszeć tego, co mówi właścicielka: "A tak, był tu. Chyba wczoraj. Siedzę i czytam sobie gazetę, aż tu naglę słyszę jego głos. Taki jakiś, zwyczajny. Poprosił o precelki, więc podałam. Na stole pojawiły się monety. Zgarnęłam je i chciałam wydać resztę, ale jego już nie było." Na pytanie jak wygląda odpowiada: "Nie wiem, to dziwne, ale nie mam pojęcia."
Każda kolejka kiedyś się kończy.
Moim następnym celem jest „bazarek”. Dokupuję tam wszystko, czego nie załatwiłem wcześniej. Oczywiście zewsząd słychać ściszone rozmowy. Ciągle nie mogę zrozumieć, o co cała afera. Te wszystkie opisy są takie nierealne, może to jakaś zbiorowa halucynacja?
I naglę staję jak wmurowany w ziemię. Właśnie minąłem "budy" i przy straganach samochodowych ujrzałem jabłko unoszące się w powietrzu. Mogę przysiąść, że trzymał je i wąchał jakiś mężczyzna w szarym płaszczu. Ale skłamałbym mówiąc, że go widzę. Po prostu wiem, że tam jest. To na pewno On.
Krzyczy na mnie jakaś kobieta, ponieważ stoję na środku przejścia i blokuję ruch. Otrząsnąłem się i ruszyłem w stronę straganu, przy którym stoi nieznajomy. Przywitałem się takim „dzień dobry”, jakie jest zwrócone do wszystkich, wokół, gdy na przykład wchodzi się do sklepu, albo na umówione spotkanie. Sprzedawca mi odpowiedział, więc zaczynam wymieniać listę owoców, które chcę zakupić. Co do przybysza nie jestem pewien. Wydaje mi się, że dotarła do mnie informacja o treści „witam”, jednak nie mogę stwierdzić jak brzmiał głos. Przedstawiam się, a on nic.
- Przepraszam, – mówię - ale jak się Pan nazywa?
- Piotr – bardziej spytał niż powiedział.
- A nazwisko? – Jestem pewien, że rozejrzał się gorączkowo, zatrzymał wzrok na jakimś samochodzie i powiedział niepewnie:
- Wóz?
Dalej kontynuuję rozmowę i dowiaduję się, że Piotr przyjechał tu na urlop, jest ciekawy naszych zwyczajów i niedługo musi wracać do domu, do pracy. Aha, więc to pewnie zagraniczniak – polski imigrant, sądząc po nazwisku. Ale akcent nic mi nie mówi, gdyż go nie słyszę. Tak jakby informacja docierała bezpośrednio do mózgu.
Dalej kupuję przy tym samym straganie i pytam „Nowego” o pracę. Po chwili odparł, że jest żniwiarzem. To również mnie zdziwiło. Teraz nie używa się określenia „żniwiarz”. Mówi się „rolnik”, albo „kierowca kombajnu”. Ale żniwiarz? To staromodne. Nagle zdaję sobie sprawę, że Piotr zniknął, a do tego jest już późno. Kończę zakupy i wracam do domu.
Kolejny dzień, niedziela.
Jadę do kościoła. Wyjeżdżam zza rogu i widzę wypadek samochodowy. Do osoby, która wypadła z pojazdu podchodzi Piotr, dotyka jej czoła, a ona traci oddech. Piotr znika. To mną, wstrząsneło.
Minęła msza.
Wróciłem do domu, moja rodzina ogląda telewizję. Akurat lecą „Wiadomości”. Podają tam, że przez ostatnie 4, 5 dni na świecie nikt nie umarł, ani nie zginął. Aż do dziś. I o mało nie upadłem, gdy to sobie uświadomiłem. Spotkałem się ze Śmiercią!
Subskrybuj:
Posty (Atom)